T. po tygodniu chorowania i siedzenia w domu, ma tyle energii, że grozi eksplozją. Pomysłów na spożytkowanie ww. bez liku.
(Niedzielne popołudnie)
T. stoi w przejściu między kuchnią a salonem. W ręku trzyma ogrodowe dziecięce grabki i czyha na każdego, żeby go pacnąć.
- bę! bę! - pacnął mnie w nogę T.
- bę! bę! - trafiło na Z. który grzecznie i karnie pomaga nakryć do obiadu.
- bę! bę!- słyszę kolejny raz za plecami...
- a! nie! top! - protestuje w końcu Z. jak umie.
- T.! Przestań bić brata i w ogóle zabieraj się stąd z tymi grabkami! Co to za pomysły! - wybucham w końcu, cała szczęśliwa, że pozbędę się upiornego "bę! bę!"
- Ale to taka maszyna... - usiłuje tłumaczyć T.
- Znikaj stąd albo pomóż mi nosić talerze - ucinam wyjaśnienia, a T. wybiera pierwszy wariant i znika niepocieszony...
Z. przekracza linię pracy "maszyny", rozgląda się na boki i...
- o! nie ma bę! bę! - konkluduje z żalem....
Czyli, że znowu spsułam zabawę....
Przecież rodzice nigdy nie rozumieją dzieci, nawet wtedy gdy im sie wydaje, że jest inaczej.
OdpowiedzUsuń:) Dopoki same nie zostaną rodzicami :) one, te dzieci :)
OdpowiedzUsuńja sądzę, że dzieci też wiedzą swoje....po prostu dwie racje się spotykają, rodziców i dzieci. Ale często rodzice uważają, że ich racja jest zawsze ważniejsza. To nieusprawiedliwione mniemanie.
OdpowiedzUsuńpingu